sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział III

Nicolas
Gdy docieramy na miejsce zauważam, iż dom w którym mamy zamieszkać nie jest zbyt mały powiedziałbym wręcz, że duży. Wysiadam, a śnieg trzeszczy pod moimi nogami wyciągam z bagażnika walizki i torbę Sanne. Siostra spokojnie bierze ode mnie bagaż i zwraca się w kierunku Collinsa.
-No to jesteśmy na miejscu- mówi entuzjastycznie mężczyzna
Patrzę na niego obojętnie lecz Sann delikatnie uśmiecha się. Nie wiem jak ona to robi? Jak można poradzić sobie z czymś takim? Idziemy za facetem po paru schodkach popycha czerwone drzwi z dziwną kołatką przypominającą wilka(?). Owiewa nas fala ciepła, a ciało dziwnie drętwieje. Czuję, że coś jest nie tak. Rozglądam się wokoło stoimy w holu po mojej prawej stronie znajduje się dębowa komoda, a obok szafa z płaszczami. W drzwiach prowadzących najpewniej do kuchni stoi oparta o framugę kobieta. Ma czarne włosy luźno opadające na ramiona i zielone oczy.
-Hej-wita nas z uśmiechem
Lustruję ją wzrokiem na jej prawej ręce zauważam złotą obrączkę z rubinem. Najpewniej jest żoną Collinsa.
-Dzień dobry-mówi Sanne
Zdejmuję kurtkę i bez słowa ją zawieszam. Czuję na sobie gniewny wzrok siostry jednak nie zwracam na to uwagi, mam tych ludzi gdzieś.  Widzę jak uśmiech partnerki mężczyzny rzednie i atmosfera gęstnieje.
-To ja może pokażę  wam pokoje?-proponuje Collins
-Tak dziękujemy-mówi starając się nadać swojemu głosowi przyjazne brzmienie Sann.
Przewracam oczami, ale posłusznie podążam za mężczyzną. Wchodzimy na piętro po nieco stromych drewnianych schodach gdzieniegdzie widzę nacięcia jakby ktoś przejechał po nich nożem. Przejeżdżam palcem po wyżłobieniu w barierce, a moją rękę przeszywa prąd. Syczę i cofam palce. Czuję się jakbym z jednej strony był w domu lecz z drugiej czuję się niczym obcy gdziekolwiek bym nie był na tym lodowym pustkowiu. Widzę przed sobą idealnie wyprostowane plecy Sann i ze zdziwieniem dostrzegam napięte mięśnie oraz niepodobne do niej spięcie.  Mijamy pierwsze piętro ale mimo tego pniemy się dalej, po naszej lewej stronie jest cała oszklona ściana, widzę przez nią skrawek lasu, ale żadnych więcej domostw, tylko nasze. Już podczas jazdy zauważyłem, iż znajdujemy się na odludziu, chyba właśnie spełniają się moje najgorsze koszmary. Docieramy na samą górę. Znajdują się tu trzy pokoje, Collins podchodzi do jednych z drzwi po mojej prawej i je popycha. Widzę kawałek śnieżnobiałej ściany, ale nic poza tym.
-Sanne to jest twój pokój-mówi entuzjastycznie mężczyzna
Siostra kiwa powoli głową i uśmiecha się w podziękowaniu. Zaciąga swój bagaż do środka i przymyka drzwi. Kieruję pytające spojrzenie na faceta, a on zachęcająco patrzy na mnie i otwiera ciemne drewniane drzwi. Wchodzę do średniej wielkości pokoju o granatowych ścianach w kolorze nocnego nieba. Na ścianie naprzeciwko mnie widniały trzy pionowe okna ciągnące się od sufitu aż do podłogi. Z ciemnego dębu wykonano jednoosobowe łóżko z szarą pościelą. W pokoju było jeszcze biurko i czarna komoda, a na ścianach wisiały niezapełnione regały. Zamknąłem oczy i zebrawszy siły wydusiłem z siebie.
-Dziękuję
Zacisnąłem zęby, nie wierzę, że to zrobiłem…
Sanne
Od razu rzucam się na śnieżnobiałe łóżko i wtulam twarz w poduszkę. Torba wylądowała na jasnej podłodze i ubrania się z niej wysypały jednak nie zwracam na to uwagi. Czuję się tu okropnie, mam mdłości. Coś jest nie tak, i to poważnie. To nie jest mój dom. Mam ochotę z stamtąd uciec, teraz już byle szybciej. Ale nie mogę. To jedyna stała rzecz w moim,naszym życiu nawet co do siebie czy Nicka nie jestem taka pewna. W końcu jesteśmy tylko dzieciakami bez oparcia w postaci rodziny lekki powiew wiatru może nas zachwiać, a wtedy nasza gra się kończy. The end, zostaniemy zapomniani bo tak jest łatwiej. Ot tak. Gdzieś w środku mnie rodzi się niepokój, ale muszę go zwalczyć.

-To mój nowy dom. Nie będę wiecznie uciekać. Nie mogę. 
Rayan Black 
Dudnienie basów rozchodziło się po samochodzie, a moje ręce w rytm muzyki uderzały w skórzaną kierownicę. Silnik warczy miarowo w oczekiwaniu aż pozwolę mu ruszyć. Jednak mimo własnych zachcianek muszę powstrzymać bestie i czekać na to aż z szkoły wyjdzie moje siostra. Moja maszyna wzbudza sensację znajdujemy się przed zwykłą szkołą średnią, a dla wielu z tych dzieciaków jest to jedyna szansa by zobaczyć tę maszynę. Jednak mimo wszystko nie odczuwam satysfakcji jestem tu bo muszę. Moja siostra znowu ma kłopoty... Czemu nie może pogodzić się z rodziną? Tylko ciągle są kłótnie i wrzaski w domu lecz nikt jakoś przez to szczęśliwszy nie jest. Ale co poradzić? Wreszcie ruchome drzwi szkoły się otwierają i wychodzi przez nie Mia wraz z przyjaciółmi. Kiedy mnie widzi zatrzymuje się w poł kroku i wykrzywia twarz w grymasie niezadowolenia. Idący obok niej brunet pokazuje na mój samochód i zaczyna gwałtownie gestykulować. Nigdy nie widziałem z kim się zadaje zawsze była skryta i buntownicza. Widzę że odwraca się na pięcie i zamierza uciec. Wyłączam silnik i szybko otwieram drzwi moją postać przytłacza natłok dźwięków i uczuć innych, który wcześniej był tłumiony przez wnętrze samochodu. Chowam kluczyki do kieszeni spodni i zatrzaskuje drzwi. Wyczuwam słabą woń Mii podążającą w głąb budynku, a za nią biegną przyjaciele. Wiem, że jest szybka, ale nie tak żebym jej nie prześcignął. Zaczynam biegnąć, a moje buty równomiernie uderzają o nawierzchnię. Po chwili zaczynam żałować tego, iż ubrałem marynarkę. Podążam za śladem Mii oraz myślę jak ona może być naiwna skoro myśli, że jej nie wytropię. Może inni by tego nie zrobili, ale ja? Nagle zapach gwałtownie skręca w bok, a ja przez mój wyostrzony słuch słyszę rozmowę dobiegającą za ściany.
-Co ty robisz Mia? Co cie napadło?!-pyta jakaś dziewczyna.
 Ostrożnie dopuszczam do siebie ich uczucia, wyczuwam, iż od mówczyni bije zniecierpliwienie i swego rodzaju złość. Obok niej stoi widocznie rozbawiony brunet widziany przeze mnie wcześniej. Na końcu docieram do mojej siostry czuję, że jest zestresowana i spięta. Żałuje tego jak zareagowała, na to że przyjechałem. Powoli otwieram nieco skrzypiące drzwi od sali matematycznej i automatycznie porównuje je ze swoją prywatną uczelnią.Ta szkoła jest niczym, ale dla Mii wiele znaczy co oznacza to, iż ja również ją cenię. Wchodzę do środka i pomimo wcześniejszego wysiłku oddycham miarowo. Znajomi Mii patrzą na mnie zaskoczeni lecz siostra mówi obojętnie
-Przysłali cię żeby mnie dobić, co? Podnoszę brew do góry ale nie komentuje sprawy, opieram się o ścianę i podwijam rękawy granatowej marynarki.
 -Kim jesteś?-pyta bohatersko brunet choć z daleka wyczuwam jego zdenerwowanie.
 -To mój brat-mówi Mia
-Co?-pyta po raz pierwszy odkąd się pojawiłem dziewczyna towarzysząca Młodej-Że niby on ma być twoim bratem?Ten snob ubrany w markowy garniturek?
 Wywracam oczami skoro w ich oczach jestem zerem to są na serio idiotami.
-Chyba zapomniałaś dodać, że jestem aroganckim snobem?-uśmiecham się czarująco, lecz moje słowa ociekają pogarda. Blondynka spłonęła rumieńcem i odwróciła wzrok.
-Do rzeczy Rayan czego chcesz? Rzucam jej powątpiewające spojrzenie czy ona chce rozmawiać przy ludziach. Mia patrzy na mnie spod burzy jasno brązowych włosów poważnymi ciemnymi oczyma. 
-Oni wiedzą-mówi akcentując całe słowo.
 Świat się wali. To rozpęta wojnę nie... To będzie pogrom. Mia może zostać wykluczona z klanu, a na wolności zginie. To nie jest dziecinna igraszka jak kiedyś, to poważny błąd.
-Za mną-mówię lodowatym głosem-Wszyscy.
Muszę jakoś ratować sytuację. Jakoś...

~~
Czytasz=komentujesz ::) 

sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział II

Sanne
W nieznajomym facecie jest coś dziwnie znajomego...boleśnie znajomego. Czuję się jakbym patrzyła na mojego tatę. Osobę, która nie żyje. Czy już zawsze tak będzie, że gdziekolwiek bym nie spojrzała napotkam ciepłe spojrzenie matki lub też usłyszę gdzieś w tłumie śmiech taty? Spycham pojawiające się uczucie na dno mojej duszy. Muszę być silna te oznaki strachu, bezsilności, smutku ukazują świat moją słabość, a dobry aktor nigdy nie pokaże widowni niechcianych uczuć. Całe życie jest spektaklem wszystko zależy od tego jak go zagramy. Czasem los wyznacza nam zadanie ponad nasze siły wtedy polegamy i nikt już nigdy nie usłyszy o naszych wzlotach, wszyscy oceniać nas będę po upadkach. Moja duma nie pozwoli mi upaść, ale nie jestem sama. Nasza dwójka gra razem, jeden spektakl, dwóch aktorów, zakłady o to kto pierwszy polegnie... A ja nie zamierzam przysparzać kłopotów, lecz je rozwiązywać. Nieświadoma otaczającego mnie świata podążam za Collinsem gdy mężczyzna zatrzymuje się przy samochodzie, mimo iż nie był to gwałtowny ruch, upadam na ziemię choć bardziej pasowało by tu określenie lodowisko. Ląduje na lodowatym lodzie, a torba wypada mi z rąk. No świetnie... Słyszę gromki śmiech Collinsa sama uśmiecham się lekko jednak zaraz krzywię się. Od wypadku minęły już dwa miesiące, wielu uznaje, że to wystarcza aby uporać się z żałobą, jednak ja wiem jak jest na prawdę. Ten ból nie przemija, a każda oznaka radości wbija się w moje serce niczym tępy nóż w ciało zwierzyny gdyż uznaję ją za zdradę pamięci rodziców. Ja żyję oni nie. Prosta logika, a tak skomplikowana. Ja mam prawo czerpać radość z życia, im już zabroniono. Gdzie tu sprawiedliwość? Życie jest pełne łapówek, niesprawiedliwości, okrucieństwa, w nim nie ma miejsca na coś tak prozaicznego jak dobro. Być może ja uczynię swoje choćby minimalnie lepszym jeśli na zawsze śmierć bliskich będzie ze mną. Przynajmniej taką mam nadzieję. Z wahaniem przyjmuję pomocną dłoń mężczyzny i staję na nogi. Otrzepuję się z drobinek śniegu i zabieram bagaż z ziemi. Widzę Nicka nadal kroczącego z nami, ale nie śpieszącego się zachowuje wyraźny dystans. Widocznie nie przyjmuje do wiadomości naszej obecności. Mojej obecności, a to boli.
-Nick!-wołam
Odrywa wzrok od ziemi i odszukuje mnie. Macham do niego zachęcająco,a on nieco przyśpiesza kroku widząc, że na niego czekamy. Collins otwiera bagażnik, a następnie ja wkładam do niego swoją walizkę. Po chwili dochodzi do nas Nick, mężczyzna patrzy na niego lekko zmieszany nie wiedząc co robić. Nie oczekuję tego aż ktoś przerwie krepującą ciszę po prostu wsiadam do srebrnego jeepa Collinsa, a zatrzaskujące się drzwi wywołują skuteczny hałas i przywołuje resztę do porządku. Kręcę się niespokojnie na siedzeniu, nie czuję się tu komfortowo coś sprawia, iż zaczynam obawiać się miejsca, do którego jedziemy. Widzę na brzegach foteli wyrwy jakby ktoś wpuścił tu dzikie zwierze. Brat dosiada się do mnie i od razu wbija wzrok w krajobraz za oknem. Collins puszcza muzykę i ruszamy. Automatycznie paznokciami wybijam rytm i przymykam oczy wolałabym zapomnieć gdzie jesteśmy, móc wymazać z pamięci wszystko co się stało.
Nicolas
Jesteśmy w samochodzie jakiegoś obcego faceta na końcu świata. Czy ja mam paranoję i tylko mnie wydaje się, że coś tu jest bardzo nie tak? Sann jak gdyby nigdy nic siedzi i słucha muzyki, a mnie już nie mal można uznać za chorego psychicznie. Super. Wjeżdżamy do miasteczka, życie tu płynie spokojnie ale co się dziwić jest trzynasta godzina podczas, której każdy w Miami jest w pracy lub szkole. Ale to nie jest Miami... To Alaska, i tu muszę dopiero nauczyć się żyć. Poprawka musimy, w końcu nie jestem sam, mam siostrę i chyba pora żebym wreszcie przestał się od niej izolować. Chyba... W końcu mój ból może ją przygnieść. Skoro sobie poradziła to czemu miałbym ją wciągać w to z powrotem. Nie, to zły pomysł najpierw sam muszę poradzić sobie z burzą uczuć w która mnie rozrywa od środka. Nie pozwolę tej niszczycielskiej sile skrzywdzić kogokolwiek poza mną. W szczególności własnej siostry.
~~
Sorry że tyle czekaliście ale Londyn i potem nie chciało mi się przepisywać niczego z notatnika xd :)


niedziela, 22 marca 2015

Rozdział I

Nicolas 
Siedzę w pociągu tępo wpatrując się w książkę. Od czasu wyjazdu z domu ani razu nie przewróciłem kartki, nie przeczytałem ani jednego słowa, mój umysł, nie zauważył nawet faktu, iż ją otworzyłem.  Jestem otępiały, nic do mnie nie dociera, a świat wydaje się dziwnie zamazany i nijaki. Przed pięcioma godzinami wyjechaliśmy z Miami do naszego nowego domu. Ludzie, którzy mają się nami zajmować to podobno dalecy krewni ze strony taty. Jak nam wyjaśniono z powodu dawnej waśni rodzinnej nie utrzymywali z nami kontaktu. Pytaniem jest co nas to obchodzi? Wypominanie zmarłym dawnych błędów? A może to, że nasze życie z powodu dawnej kłótni może stać się jeszcze gorsze? Ta jasne... Wierzcie w co chcecie, ale prawdą jest, że już wszystko mi zobojętniało. Płacz, rozpacz, tęsknota, życie. Można by powiedzieć, iż to kim byłem jest nie do uzyskania zakopane pod tonami rozpaczy jednak ja wiem, że jest inaczej, ale brak mi sił aby walczyć. Brak nadziei, czegokolwiek co dodawało by mi wiary... Powracam do mojego pasjonującego, którym jest gapienie się na kartkę papieru bez zamiaru przeczytania jej. Po paru godzinach podczas których nic nie robiłem z głośników odezwał się męski głos oznajmiający, iż znaleźliśmy się na miejscu. Wkładam puchową kurtkę zakupioną tuż przed wyjazdem i kontem oka zauważam, że Sanne robi to samo. a dodatkowo opatula szyję szarym szalikiem. Wyciągam nasz bagaż i jeden bez słowa podaje siostrze w odpowiedzi słyszę mrukliwe słowa podziękowania. Patrzę na nią zaskoczony, a kiedy napotykam jej twarde spojrzenie skierowane w moją stronę rozumiem, iż to ja nie ona w tym momencie się poddaję. Jestem zdezorientowany. Jeszcze przed... kiedy ja tak właściwie ostatnio zwracałem na nią uwagę? Do mojego umysłu uderza wiadomość, że zostawiłem ją samą pogrążając się w smutku. a ona... Ona jakoś zdołała przez to przebrnąć, przemienić słabość w siłę.
Sanne 
W samym środku mnie zamknięta w więzieniu nie do przebicia szamocze się żałość i chęć poddania się jednak muszę być silna za nas dwoje. Widzę jak mój brat z każdą chwilą traci swoją radość, uśmiech wszystko co tworzyło jego. Muszę przynajmniej sprawiać wrażenie pewnej siebie tak aby i on odnalazł w sobie choć trochę wiary. Ubieram granatową kurtkę i owijam szyję szalikiem. Nawet w ogrzewanym pociągu czuję przenikliwe zimno zupełnie nie podobne do naszego słonecznego Miami. Gdy Nick podaje mi bagaż mamroczę podziękowania i rzucam mu wyzwanie, a on przecież żadnemu się nie oprze. Ale tym razem gdy chodzi tylko oto aby zawalczyć odwraca wzrok. Zaciskam usta w cienką kreskę i wbijam wściekły wzrok w walizkę. W moim więzieniu uczuć pojawia się wyrwa a łzy napływają mi do oczy których mój brat i tak nie zobaczy pochłonięty swoją własną żałobą. Wypycham walizkę z przedziału i odpędzam zdradliwe uczucia tam gdzie ich miejsce. Nie będziesz tak ze mną pogrywać Nicolasie to ty z naszej dwójki na zawsze masz pozostać sobą. Kółka lekko podskakują gdy przekraczam próg kolejnego przedziału i ustawiam w kolejce do wyjścia. Moją twarz owiewa lodowate powietrze odruchowo wzdrygam się nie przyzwyczajona do takich temperatur. Za sobą wyczuwam obecność Nicka, niemal jestem w stanie sobie wyobrazić jak wbija spojrzenie w swoje buty, a na twarz przyodziewa maską obojętności. Pocieram rękoma ramiona aby było mi choć trochę cieplej. Kolejka posuwa się na przód i gdy wreszcie mogę zobaczyć co jest na zewnątrz dech zapiera mi w piersiach. Już tęsknie za pełnym światła i żywotności Miami. tam gdzie się znajduję widzę tylko lodowe pustkowie z lasami iglastymi i pojedynczymi domami. Jedyne na co mam nadzieję, iż to wszystko tylko pozory a opiekunowi zabiorą nas do większego miasta o ile takowe tu w ogóle istnieje. Gdy wreszcie wydostaje się na zewnątrz rozglądam się dookoła nieco zafascynowana nowym otoczeniem mimo niewątpliwych wad jest w nim coś co mnie przyciąga. Słyszę jak Nick wyskakuje z pociągu i staje obok mnie trzymając w ręce swoją sportową torbę.
-I jak?-pytam zaczepnie mając ochotę usłyszeć choć przez chwilę głos brata.
Od czasu tego feralnego dnia podczas którego powiedział mi prawdę, choć tak bolesną nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem aż do dzisiaj.
-Pewnie nie ma kablówki-mówi beznamiętnie
Jednak ja mimo wszystko uśmiecham się lekko. Czyli może jednak jest jakaś nadzieja?

~~
Macie! Komentujcie i rozpaczajcie gdyż jadę jutro do Londynu :3 A tak to po powrocie oczekujcie rozdziału :D

sobota, 21 marca 2015

Prolog

Mówiono nigdy nie będziesz sam. Zawsze ktoś będzie nad tobą czuwał. Wszystko będzie dobrze. Przejdziesz łatwo przez życie. Parszywi kłamcy...
Prawdą jest to że jestem sam mimo ich słów. Wszystko się wali. Życie jest do niczego.  Z szarą rzeczywistością zderzyłem się gdy moja rodzina zginęła. Super, nie? Wiedziesz spokojny żywot na przedmieściach Miami aż nagle jak grom z jasnego nieba wali w ciebie prawda. Przybity zapewne bardziej niż ty policjant mówi, że twoi rodzice nie żyją, siostra uznana za wariatkę ucieka z szpitala a ty zostajesz sam. Zajebiście. No dobra nie do końca sam. Masz jeszcze siostrę bliźniaczkę za poważną, za dorosłą, za wyniosłą. Ale czy ona się liczy? Od wypadku zamknęła się w sobie i nie wychodzi z pokoju po nocach słychać jej stłumiony przez ściany głos powtarzający monotonnie.
-Wrócicie, nic się nie stało, wszystko będzie jak dawniej...
Ale prawdą jest, że już nic nie będzie jak dawniej, ale gdy wykrzyczałem jej to w twarz po jej policzkach spłynęły łzy, a warga zadrżała. Chciałem ją przeprosić, krzywdzenie jej było jak krzywdzenie siebie, ale było już za późno uciekła i wszystko stało się jeszcze gorsze.... O ile to w ogóle możliwe. Dwójka piętnastolatków, samotnych, skłóconych, pogrążonych w żałobie. Co do tego dodać aby było jeszcze żałośniej? A tak zapomniałbym...  Dwójka piętnastolatków, samotnych, skłóconych, pogrążonych w żałobie a do tego wysyłanych na kraniec świata z dala od przyjaciół i dobrze znanego miejsca aby zamieszkać u rodziny, o której usłyszeli po raz pierwszy. No więc kto się zamieni?

~~
Prolog jak to u mnie bywa krótki ale miejmy nadzieję że was zaciekawił :D Komentować ludziska! A ja tymczasem idę pisać rozdział I