niedziela, 22 marca 2015

Rozdział I

Nicolas 
Siedzę w pociągu tępo wpatrując się w książkę. Od czasu wyjazdu z domu ani razu nie przewróciłem kartki, nie przeczytałem ani jednego słowa, mój umysł, nie zauważył nawet faktu, iż ją otworzyłem.  Jestem otępiały, nic do mnie nie dociera, a świat wydaje się dziwnie zamazany i nijaki. Przed pięcioma godzinami wyjechaliśmy z Miami do naszego nowego domu. Ludzie, którzy mają się nami zajmować to podobno dalecy krewni ze strony taty. Jak nam wyjaśniono z powodu dawnej waśni rodzinnej nie utrzymywali z nami kontaktu. Pytaniem jest co nas to obchodzi? Wypominanie zmarłym dawnych błędów? A może to, że nasze życie z powodu dawnej kłótni może stać się jeszcze gorsze? Ta jasne... Wierzcie w co chcecie, ale prawdą jest, że już wszystko mi zobojętniało. Płacz, rozpacz, tęsknota, życie. Można by powiedzieć, iż to kim byłem jest nie do uzyskania zakopane pod tonami rozpaczy jednak ja wiem, że jest inaczej, ale brak mi sił aby walczyć. Brak nadziei, czegokolwiek co dodawało by mi wiary... Powracam do mojego pasjonującego, którym jest gapienie się na kartkę papieru bez zamiaru przeczytania jej. Po paru godzinach podczas których nic nie robiłem z głośników odezwał się męski głos oznajmiający, iż znaleźliśmy się na miejscu. Wkładam puchową kurtkę zakupioną tuż przed wyjazdem i kontem oka zauważam, że Sanne robi to samo. a dodatkowo opatula szyję szarym szalikiem. Wyciągam nasz bagaż i jeden bez słowa podaje siostrze w odpowiedzi słyszę mrukliwe słowa podziękowania. Patrzę na nią zaskoczony, a kiedy napotykam jej twarde spojrzenie skierowane w moją stronę rozumiem, iż to ja nie ona w tym momencie się poddaję. Jestem zdezorientowany. Jeszcze przed... kiedy ja tak właściwie ostatnio zwracałem na nią uwagę? Do mojego umysłu uderza wiadomość, że zostawiłem ją samą pogrążając się w smutku. a ona... Ona jakoś zdołała przez to przebrnąć, przemienić słabość w siłę.
Sanne 
W samym środku mnie zamknięta w więzieniu nie do przebicia szamocze się żałość i chęć poddania się jednak muszę być silna za nas dwoje. Widzę jak mój brat z każdą chwilą traci swoją radość, uśmiech wszystko co tworzyło jego. Muszę przynajmniej sprawiać wrażenie pewnej siebie tak aby i on odnalazł w sobie choć trochę wiary. Ubieram granatową kurtkę i owijam szyję szalikiem. Nawet w ogrzewanym pociągu czuję przenikliwe zimno zupełnie nie podobne do naszego słonecznego Miami. Gdy Nick podaje mi bagaż mamroczę podziękowania i rzucam mu wyzwanie, a on przecież żadnemu się nie oprze. Ale tym razem gdy chodzi tylko oto aby zawalczyć odwraca wzrok. Zaciskam usta w cienką kreskę i wbijam wściekły wzrok w walizkę. W moim więzieniu uczuć pojawia się wyrwa a łzy napływają mi do oczy których mój brat i tak nie zobaczy pochłonięty swoją własną żałobą. Wypycham walizkę z przedziału i odpędzam zdradliwe uczucia tam gdzie ich miejsce. Nie będziesz tak ze mną pogrywać Nicolasie to ty z naszej dwójki na zawsze masz pozostać sobą. Kółka lekko podskakują gdy przekraczam próg kolejnego przedziału i ustawiam w kolejce do wyjścia. Moją twarz owiewa lodowate powietrze odruchowo wzdrygam się nie przyzwyczajona do takich temperatur. Za sobą wyczuwam obecność Nicka, niemal jestem w stanie sobie wyobrazić jak wbija spojrzenie w swoje buty, a na twarz przyodziewa maską obojętności. Pocieram rękoma ramiona aby było mi choć trochę cieplej. Kolejka posuwa się na przód i gdy wreszcie mogę zobaczyć co jest na zewnątrz dech zapiera mi w piersiach. Już tęsknie za pełnym światła i żywotności Miami. tam gdzie się znajduję widzę tylko lodowe pustkowie z lasami iglastymi i pojedynczymi domami. Jedyne na co mam nadzieję, iż to wszystko tylko pozory a opiekunowi zabiorą nas do większego miasta o ile takowe tu w ogóle istnieje. Gdy wreszcie wydostaje się na zewnątrz rozglądam się dookoła nieco zafascynowana nowym otoczeniem mimo niewątpliwych wad jest w nim coś co mnie przyciąga. Słyszę jak Nick wyskakuje z pociągu i staje obok mnie trzymając w ręce swoją sportową torbę.
-I jak?-pytam zaczepnie mając ochotę usłyszeć choć przez chwilę głos brata.
Od czasu tego feralnego dnia podczas którego powiedział mi prawdę, choć tak bolesną nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem aż do dzisiaj.
-Pewnie nie ma kablówki-mówi beznamiętnie
Jednak ja mimo wszystko uśmiecham się lekko. Czyli może jednak jest jakaś nadzieja?

~~
Macie! Komentujcie i rozpaczajcie gdyż jadę jutro do Londynu :3 A tak to po powrocie oczekujcie rozdziału :D

4 komentarze:

  1. Smutne... mimo wszystko ciekawe. Wracaj szybko, albo wysyłaj z Londynu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem dobrą duszyczką, więc komentuję XD
    A zaraz przeczytam

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo smutne . . . ale zarazem piękne ! tak trzymaj :3
    http://wolnoscprzyjaznmilosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Smutne, ale piękne. Masz talenta :D
    Już kocham Nicka ^^
    Brak kablówki...Koszmar...

    OdpowiedzUsuń